Dawno nie spotkałam się z książką tak dobrą jak „A lasy wiecznie śpiewają”. To było prawdziwe szczęście, że zdjęłam ją z półki księgarni i zakupiłam. Jest to bowiem książka, do której, jestem pewna, będę wielokrotnie wracać.
Skandynawska saga
„A lasy wiecznie śpiewają” czerpie z bogatej tradycji skandynawskich sag i jest jej godnym spadkobiercą. To historia chłopskiego rodu Björndal żyjącego w lasach na północy Norwegii. Akcja dzieje się na przełomie XVII i XIX. w. Do rodziny Björndal należy majątek o tej samej nazwie obejmujący liczne pola uprawne i ogromne połacie lasów. Poznajemy ich w momencie, gdy Torgeir Björndal wyrusza na polowanie na niedźwiedzia. Jednak to na losach jego syna – Daga Björndala koncentruje się opowieść. Dag jest potomkiem ludzi twardych, którzy nauczyli się czerpać z bogactw lasu i zbudowali swój majątek na hojności puszczy. W jego żyłach płynie krew gwałtownych wojowników, walecznych i mściwych, którzy z zaciętością walczą o swoje.
Zmagania ze światem
Bardzo wnikliwie przedstawiony jest rozwój Daga Björndala i jego walka wewnętrzna o uwolnienie się od gwałtownej natury jego przodków. Z jednej strony Dag zabiega o pomnożenie majątku, zmaga się z przeciwnościami losu, z drugiej w nim samym toczą się wewnętrzne bitwy. Jego spuścizna to dążenie, by zabrać przyrodzie jak najwięcej. Jest też uwikłany w stary konflikt z ludźmi z równin reprezentowanymi przez szlachecki ród Borgland. Konflikt ten przedstawia tlące się w ludzkiej historii przeciwstawienie pola i lasu, starodawny antagonizm pomiędzy zbieractwem a uprawą ziemi, między łowcami a osadnikami. Na ten konflikt nakłada się jeszcze drugi – różnice między szlachtą a chłopstwem. Borgland traktuje Björndal z góry, z lekką pogardą i lekceważeniem, jednocześnie go potrzebuje. Björndal przeciwstawia się okazywanemu brakowi szacunku. Nic dziwnego, że relacje między nimi są złożone i naznaczone tragicznie. Ten spór jest zarzewiem nieszczęść, z którymi radzić sobie muszą obie rodziny.
Obraz, który bardzo silnie kojarzy mi się z opowieścią o Björndal to „Sanna” (inaczej „Powrót z balu”) Józefa Chełmońskiego (jest zresztą w książce podobna scena), odzwierciedlający dziką jazdę saniami przez noc.
Dag Björndal stara się wyjść z zamkniętego kręgu swojego dziedzictwa. Porusza się pomiędzy zemstą, a wybaczeniem, zatwardziałością serca, a ciepłem miłosierdzia. Scena kulminacyjna tej walki jest niewątpliwe jedną z najlepszych jakie dane było mi w życiu przeczytać. Podobnie jak cała treść książki, jest świadectwem głębokiej znajomości ludzkiej psychiki i tego, czym w istocie jest nasze człowieczeństwo. Jest bowiem jeszcze jeden obraz, który równie silnie co „Sanna” kojarzy mi się z domostwem Björndal – jest nim „Wigilia” Carla Larssona
Jest to obraz harmonii i ciepła domowego ogniska, takiego, w którym mieszkają dobrzy ludzie. A może raczej ludzie, którzy starają się być dobrzy. Oba obrazy, tak różne, trafnie opisują dwór Björndal.
A lasy wiecznie śpiewają
Książka Gulbranssena dotyka problemów i dylematów, które są udziałem każdego człowieka, niezależnie od tego gdzie i kiedy żyje. To opis ludzkiego życia takim jakie ono jest. W tym wypadku jego tłem jest niezwykły krajobraz norweski. Czuć w tej opowieści klimat Skandynawii, jej surowość, piękno i rozmach tamtejszej przyrody. W ogóle atmosfera książki jest taka, że niemalże słychać śpiew potężnych lasów otaczających Björndal, tajemniczych i zagadkowych, skrywających w sobie miejsca przedziwne:
Nawet w najpiękniejszą pogodę unosiły się wieczorami nad tą głębią mgły. Ale bystre oko dostrzegało zaraz, że nie były to mgły, lecz nagie dziewice, tańczące z rozpuszczonymi włosami. Wtedy dochodziły stamtąd tak urzekające tony, że żaden żywy nie mógł się im oprzeć. A gdy na spadzistych stokach wyło i grzmiało, wtedy grasowały tam czarownice, zbłąkane dusze, trolle. Kto to usłyszał powinien zaraz uczynić znak krzyża.
„A lasy wiecznie śpiewają” i druga część sagi – „Dziedzictwo na Björndal” przypominają mi „Cichy Don” Michaiła Szołochowa. Szołochow otrzymał w 1965 r. literacką nagrodę Nobla za swoją twórczość. Podobny jest sposób narracji obu powieści, może dlatego, że tematyka jest zbliżona – przedstawienie losów rodzin na tle historii ich czasów. Styl Gulbranssona wydaje mi się jednak bardziej surowy, ale nie jest to wcale zarzut. Od czasu gdy przeczytałam „Cichy Don” nie spotkałam się z równie dobrze opowiedzianą historią tego typu, aż do „A lasy wiecznie śpiewają”. Podobnie jak szum wody Donu tak śpiew tych lasów zostanie już ze mną zawsze.