XIX w. to czasy kiedy ludzkość zdążyła już odkryć na skalę masową liczne środki odurzające, nie zdążyła ich jednak jeszcze zakazać. Narkotyki w ówczesnych czasach były w powszechnym użyciu. Tak opisuje zjawisko narrator książki Dana Simmonsa pt. „Drood”, osadzonej w realiach XIX w., Wilkie Collins: „Przekleństwem mojego życia była, jest i zawsze będzie podagra. (…) Powodowanemu przez nią ustawicznemu bólowi (…) przeciwstawiam się całą siłą swojej woli. Wspomagam się przy tym opium, które przyjmuję pod postacią laudanum. (…) Zaryzykuję domysł Drogi Czytelniku, że w Twoich czasach nadal się go używa (…).”.
Nie, nie używa się Drogi Narratorze, przynajmniej oficjalnie, co najwyżej pokątnie, po ciemku i po kryjomu. Co innego w czasach Conan Doylea i Dickensa. Wówczas przyjmowano, że palenie opium jest coś jakby nałogiem, ale spożywanie w postaci płynnej czyli laudanum, szczególnie popularne wśród kobiet, jest akceptowanym środkiem leczniczym.
Pierwszy raz kiedy czytałam Sherlocka Holmesa, byłam zdziwiona otwarcie opisanymi
w książce nałogami geniusza detektywów. Sherlock uzależniony był od tytoniu, kokainy
i heroiny. Jednak nie ma czym się szokować. W jego czasach były to praktyki, które nie zostały jeszcze napiętnowane jako naganne, a przynajmniej nie naganne w stopniu znaczącym. Można tylko zastanawiać się jaki wpływ miała kokaina na ostrość jego dedukcji, skoro należy do jednych z najbardziej pobudzających specyfików. Ciekawe też jak żyło się w społeczeństwie, w którym popijanie laudanum było na porządku dziennym. Wyobraź sobie, że masz migrenę. Wstajesz rano z bólem głowy ciężkim, jakby pociąg towarowy napieprzał ci po czaszce. Ale nie ma sprawy. Zażywasz sobie z dzbanuszka kilka, kilkanaście kropel laudanum i spokojnie udajesz się do pracy, do biura. Bardzo spokojnie, bo opiaty mają wszak właściwości uspokajające i nasenne, a tam uskuteczniasz taki oto dialog:
– Cześć Ziuta.
– Cześć Gienia.
– Co u ciebie?
– A wszystko w porządku, ładny dzień dzisiaj mamy. Rano wprawdzie niezwykle POWAŻNIE bolała mnie głowa, ale już jest OK. Wzięłam trochę laudanum i świat stał się lepszy, Gieniu.
Tak musiały wyglądać wtedy dialogi. Może nie w biurze. Wtedy damy jeszcze niezbyt często występowały w biurach, ale na przykład na herbatce u Krysi – to byłaby rozmowa, która nikogo nie dziwi.
Często wydaje nam się, że standardy i zwyczaje naszych czasów zawsze były, są i BEDĄ (drogi wordzie, proszę mi nie poprawiać, bedą jest napisane celowo błędnie). Kto wie, czy taka pisownia się nie przyjmie i za sto lat nie będzie obowiązująca. Bowiem obyczaje i przyzwyczajenia się zmieniają. Ledwie dwieście lat temu wywalanie oknem szamba, z przeproszeniem z gównem, na ulicę, nikogo nie dziwiło. Myśląc o tym niezbyt przyjemnym zwyczaju, sądzę że jednak zmierzamy ku lepszemu, obiektywnie.
Wracając jednak do tematu, wiele z tego, do czego jesteśmy tak bardzo przywiązani to umowne konwencje, które jako takie, ulegają przemianom. Dlatego nieprzejednana obrona pewnych zachowań, jako jedynych prawidłowych i świętych niemalże, z perspektywy „mówią wieki”, staje się jednak odrobinę śmieszna. Znowuż przykład – sto lat temu spódniczka mini byłaby obrazą społecznego majestatu. A dziś proszę, idzie ulicą dziewczę, idzie kołysze pupą, a ty zastanawiasz się, czy to, co ma na sobie to jest dłuższa bluzka, a ona zapomniała założyć spódnicę i pomyka trotuarem w samych gaciach i rajstopach (spod niby – sukienki wystają zalotnie takie gaciowate zakończenia rajstop, sexy), czy to jest jednak sukienka. W każdym razie można. Można coraz więcej.
Lecz nie w każdej, okazuje się, Drogi Czytelniku, sferze. Opiatów bowiem już nie można legalnie spożywać. Powolne zabijanie się w majestacie prawa, atrakcyjne dla tych, którzy nie wiedzą kiedy przestać używać, jest możliwe już tylko z zastosowaniem alkoholu. Może jednak pewnego pięknego dnia za sto – dwieście lat, ktoś zdziwi się poważnie, czytając opisy alkoholowych libacji dwudziestego pierwszego wieku. Może alkohol będzie już wtedy passe and forbidden mein fräulein und fräulein. Kto to wie? Co muszę spostrzec z niejakim smutkiem, popijając przy tym przyjemne winko (jeszcze można), o lekko owocowym bukiecie, z nie za bardzo wybijającą się, ale dostrzegalną nutą pieprzu.