Recenzje

„Peanut butter falcon” wcale nie taki słodki

Właściwie gdzie by okiem nie sięgnąć recenzje „Peanut butter falcon” głoszą, że  jest to film, ciepły, przyjazny i podnoszący na duchu. I rzeczywiście jest, bez dwóch zdań. Jednak nie całkiem. Jednak tylko częściowo. Mnie na ten przykład na duchu nie podniósł. A dlaczego? A dlatego, że nie wszystko mi się w nim skleja w zgrabną całość.

„Peanut butter falcon” wykorzystuje schemat, któremu w zeszłym roku „Green book” zawdzięczał Oscara. Naprawdę trudno nie kojarzyć tych dwóch filmów. W obu przypadkach mamy do czynienia z opowieścią o przyjaźni  ludzi, których dzielą olbrzymie różnice. W „Green book” społeczne i rasowe, a w „Peanut butter falcon” to prawie niemożliwa przyjaźń między młodym, samotnym mężczyzną i chłopakiem z zespołem Downa. W obu pojawia się też kobieta, która staje się de facto elementem łączącym. I oczywiście przekaz, według którego nawet gdy różnice wydają się nie do przejścia, można zawsze znaleźć płaszczyznę porozumienia. Tą płaszczyzną jest człowieczeństwo. I wszystko jest pięknie. Niestety w przypadku „Peanut butter falcon” nie do końca jestem w stanie kupić tę historię. Podobne zwroty akcji, kiedy to bohaterowie wymykają się negatywnym przygodom, w „Peanut butter falcon” nie wydają mi się do końca wiarygodne. Niestety znając funkcjonowanie systemu trudno mi uwierzyć w to, że panom udałoby się wymknąć z tarapatów, w które popadli. Jeżeli chodzi o „Green book”, który oparty jest zresztą na prawdziwej historii, to wszystko jest jak najbardziej możliwe. Co do „Peanut butter falcon” – nie do końca. Trochę do naciągane i trochę zbyt naiwne. Stąd smutek. Dlatego, że chciałabym w to wierzyć. Chciałabym bardzo, ale jakoś nie potrafię. Gdyby traktować „Peanut butter falcon” jako metaforę albo bajkę (jeżeli zawierałby elementy fantastyczne to mogłoby się udać), mógłby się obronić, ale utrzymany jest w konwencji realistycznej więc niestety trudno mi to kupić.

Powyższe wywody nie oznaczają, że nie poleciłabym tego filmu do zobaczenia. Shia LaBeouf, do którego ogólnie mam słabość, jest po prostu dobry, Zack Gottsagen uroczy, a Dakota Johnson fajnie bezpretensjonalna, dlatego warto jest to zobaczyć. Cieszą oczy ich chwile beztroski i naprawdę życzyłabym sobie żeby takie historie zdarzały się codziennie. Poza tym historia jest dobrze opowiedziana chociaż nie zaskakuje. Dla mnie miłym zaskoczeniem było też pojawienie się Yelawolfa w jednej z drugoplanowych ról (Ratboy), bo bardzo lubię jego muzykę. Poza tym zdjęcia i światło w tym filmie są bardzo malownicze i dobrze się to ogląda. To na pewno jedna z bardziej interesujących pozycji obecnie, do obejrzenia w kinie. Przed nami łikend, można więc spokojnie dać szansę „Peanut butter falcon”.

Widoki te same więc podrzucam Yelawolf