Bardzo czekałam na ten serial, z przyczyn oczywistych. Od lat jestem wielbicielem „Pikniku pod Wiszącą Skałą” Petera Weir’a. Oglądam go wręcz rytualnie, rok do roku, z reguły latem żeby jak najlepiej wpasować się w klimat tego obrazu. Piję białe wino i zachwycam się urokliwymi zdjęciami. Liczyłam, że serial HBO pozwoli mi na przeżywanie przedziwnej atmosfery oryginalnej produkcji. Niestety czekało mnie rozczarowanie.
Przede wszystkim, żeby mierzyć się z arcydziełem sztuki filmowej, takim jak „Piknik pod Wiszącą Skałą” trzeba mieć na to dobry pomysł. Porównania do oryginału w takim przypadku są nieuniknione i jest oczywiste, że trzeba wejść w swoisty dialog z pierwowzorem. Serial HBO niestety nie sprostał temu zadaniu. Fabuła jest właściwie kopią film, w dodatku kopią bladą. Pomysłem na jej rozwój miało być wprowadzenie historii życia Pani Appleyard, właścicielki pensji dla młodych dam. Zakładam, że to właśnie ten dodatkowy wątek ma być elementem świeżości i rozwijać opowieść. Zabieg ten jest jednak nietrafiony. U Weira skoncentrowanie historii na głównym wątku, czyli zaginięciu trzech uczennic podczas Pikniku pod Wiszącą Skałą, sprzyjało zagęszczeniu atmosfery, co dla tego obrazu jest kwestią kluczową. Przegadanie w sposób oczywisty osłabia ją i reżyser traci największy potencjalnie atut swojej produkcji. Wierzę, że nawet w tym przypadku dobre poprowadzenie historii i całość filmowego warsztatu (zdjęcia, montaż, muzyka itp.) pozwoliłaby na zbudowanie klimatu. Jednak w przypadku serialu HBO cała tajemniczość i mistyka oryginalnego „Pikniku…” rozmywa się, co musi rozczarowywać. Jeżeli podejmujesz się takiej produkcji, nie możesz tracić najcenniejszej wartości wzorca, do którego się odwołujesz. Nie wiem jak tłumaczyć ten niedostatek. Może twórcy liczyli, że serial okaże się atrakcyjny dla widowni, która nie zna oryginalnego filmu, stąd skopiowanie fabuły i po sprawie. Lepiej by jednak było, w takim razie, zrobić dokładne copy paced. Wtedy byłaby szansa na dobry poziom serialu.
Niedostatki produkcji widoczne są również na innych płaszczyznach. Wdowa Appleyard wyrosła w serialu HBO na główną postać. Tutaj pojawia się jednak kolejne „niestety”. Natalie Dormer nie udźwignęła ciężaru tej roli. Przyznaję, że nie jest to łatwa sztuka, biorąc pod uwagę kreację jaką stworzyła Rachel Roberts, ale moim zdaniem ta rola po prostu nie została obsadzona najlepiej. Rachel Roberts bardzo oszczędnymi środkami zdołała ukazać wszystkie skrywane emocje i charakter dyrektorki pensji. Widz zarówno współczuje Pani Appleyard, jak też czuje do niej obrzydzenie. Rachel Roberst tworzy postać prawdziwie niejednoznaczną i złożoną, zagraną w mistrzowski sposób. Natalie Dormer naprawdę się stara się pokazać nam osobowość pani Appleyard, ale kąśliwe półuśmieszki i wzrok znad ciemnych szkieł, to trochę za mało żeby tego dokonać. Zwłaszcza gdy ma się przed oczami wykonanie Rachel Roberts.
Podobnie rzecz ma się z dziewczynami odtwarzającymi główne role żeńskie: Mirandę, Irmę, Marion i Sarę. Brakuje im lekkości, którą miały ich poprzedniczki. Zapewne celowym zabiegiem było obsadzenie w roli Mirandy ciemnowłosej Lily Sullivan, aby serial czymś się odróżniał i miał oryginalne elementy, ale w tej sytuacji prawie całkowicie sens traci zdanie wypowiedziane w jednej z najlepszych scen filmu: „Miranda is a Boticcelli angel”. Scena została skopiowana, ale anioły Boticcellego miały jasne włosy i stąd wynikało porównanie. Lilly Sullivan, przy całej sympatii, nijak nie przypomina anioła Boticellego. A sama scena została ograbiona z magii. Przy tej okazji muszę jeszcze raz powiedzieć, że dotyczy tonie tylko tej sceny, ale całej produkcji. W porównaniu do oryginalnego „Pikniku..” jest ona płaska. Ten nieuchwytny wymiar, stworzony za pomocą aluzji, niedopowiedzeń, muzyki i zdjęć, który stanowi o mistrzostwie tego filmu, właściwie tutaj się nie pojawia. I to jest właśnie główna przyczyna rozczarowania.
Wielka jest to szkoda, że taki temat jak „Piknik pod wiszącą skałą” został zmarnowany. Nieładnie.