Richard Flanagan ma talent do opowiadania historii. Potrafi opowiadać w taki sposób, że właściwie można zobaczyć świat, który tworzy. Jego „Księga ryb Williama Goulda” poruszyła mnie i zafascynowała. „Pragnienie” nie jest tak dziwną historią, ale również należy do lektur poruszających.
Rzecz dzieje się u końca XIX w., w dobie podbojów kolonialnych. Ten okres historyczny zawsze jest ciekawym tłem dla opowieści. Dla cywilizacji zachodniej jest to czas przejścia z gospodarki ekstensywnej do przemysłowej i jednocześnie czas intensywnych kontaktów z innymi kulturami. W istocie swej „Pragnienie” jest opowieścią o zderzeniu kulturowym przedstawicieli tzw. ludów cywilizowanych, konkretnie Anglików z reprezentantami tubylczych plemion Tasmanii. Wszyscy wiemy jak dla ludów tubylczych kończyły się spotkania z cywilizacją lepiej rozwiniętą technicznie i silniejszą. „Pragnienie” jest intymnym zapisem przeżyć konkretnych jednostek, które uczestniczyły w tych wydarzeniach. Na płaszczyźnie osobistej jest to przede wszystkim spotkanie ludzi żyjących w zupełnie inny sposób. I nie chodzi tutaj o to, że angielscy osadnicy żyją w domach murowanych, a autochtoni w szałasach. Sednem problemu jest odmienny sposób interakcji ze światem:
„Oczywiście nie znał map. A gdyby mu nawet jakąś pokazano, pomyślałby, że to idiotyzm – bo przecież mieszkał nie na wyspie, ale w świecie, w którym czas i rzeczywistość są nieskończone, a prawdę przekazują święte opowieści.”
Przedstawiciel cywilizacji jest zobowiązany do trzymania na wodzy swoich instynktów i emocji, gdy dla tubylca emocje są naturalną reakcją na otoczenie. Człowiek cywilizowany oddzielony jest od natury, a jego zmysły są stępione. Tubylec chłonie i odczuwa intensywnie świat, który go otacza. Dla cywilizowanego zatem jest on dzikusem, który nie potrafi nad sobą panować:
„Zdolność przezwyciężania swoich pragnień, odrzucenia i zmiażdżenia ich jest jednak oznaką mądrości i ucywilizowania.”
„Wszyscy mamy swoje apetyty i pragnienia, ale tylko dzikus zgadza się je zaspokajać.”
Symptomatyczne jest to, że żadna z postaci „cywilizowanych” nie próbuje nawet zrozumieć innego sposobu funkcjonowania. Wartości, które wyznają mają dla nich walor niezaprzeczalnych i jedynych wartych uwagi. Nawet kiedy pojawiają się cienie wątpliwości, są one odrzucane. Cywilizacja wygrywa. Pozwala też na pielęgnowanie poczucia bycia lepszym. Usprawiedliwia dominację i zniewolenie innych ludzi. Ta postawa jednocześnie jest kulturowym gorsetem, który nie pozwala swobodnie oddychać. Spontaniczne gesty są automatycznie tłumione. Cielesność budzi obrzydzenie. Pragnienia i uczucia obarczone są poczuciem winy. Efektem jest wewnętrzny dramat jednostek, które nie mogą przeżywać w pełni swojego życia.
Jest to jednak tylko jeden z aspektów problemu. Bo czy właściwą odpowiedzią jest poddanie się pragnieniom i rzucenie się w ich wir? Niekoniecznie. Okazuje się bowiem, że również ta droga może przynieść negatywne w skutkach konsekwencje, jeżeli prowadzi do ignorowania świata, który otacza bohaterów. Kultura nas definiuje, ale też określa naszą pozycję. Społeczeństwo pilnuje byśmy byli cywilizowani równie skutecznie jak wewnętrzne ograniczenia.
Można zatem postrzegać wszystkich aktorów tego przedstawienia jako postaci mniej lub bardziej tragiczne. Dotyczy to zarówno Charlesa Dickensa i jego rozterek, Lady Jane w jej ciasnym pudełku pojęcia tego co słuszne i wagi tego „co ludzie powiedzą”, sir Johna Franklina, który ucieka od siebie samego aż na krańce świata, do Arktyki czy tzw. Protektora, który próbuje być łaskawy, a jest ograniczony. Jednak trudno jest im współczuć widząc jak zabijają w sobie współczucie. Autor obnaża ich hipokryzję i zapatrzenie w siebie krok po kroku nie wydając przy tym ocen. Nie wydaje ich nawet Mathinna – piękne, aborygeńskie dziecko, które zostaje wyrwane ze swojego środowiska, by stać się zabawką możnych tego świata.
„Pragnienie” nie jest zatem oskarżeniem czy sądem nad grzechami kolonializmu. Jest próbą opisania i zrozumienia jego genezy. Wyjaśnienia jak to się dzieje, że drugiego człowieka, „obcego”, kogoś z innej kultury, innego niż my sami można sprowadzić do bytu, de facto poddanego dehumanizacji. Odczłowieczenie „innego” powoduje, że nie obowiązują względem niego zasady właściwe wspólnocie bliźnich:
„Z jej punktu widzenia ta mała na szczęście właściwie nie była dzieckiem. Ponieważ była dzikuską, i na szczęście właściwie nie była dzikuską, ponieważ była dzieckiem.”
Nie ma jednak w tej książce ani moralizowania ani łatwych odpowiedzi. Raczej stawia pytania i skłania do refleksji. Wiele z analiz dotyczących mechanizmów ludzkiej psychiki i wpływu społeczeństwa na jednostkę jest aktualnych również w naszych czasach.
Mimo poruszanej tematyki nie jest to lektura ciężka, przez którą idzie się trudno. Wiele razy uśmiechałam się czytając tą opowieść. Na okładce, pod symbolicznym zdjęciem, który umieściło tam Wydawnictwo Literackie (słowa uznania), za „The Times Literaly suplement” jest napisane: „Pięknie skomponowana”. Całkowicie się zgadzam z tym zdaniem i szczerze polecam.