Na HBOGO pojawiła się „Godzilla II: Król potworów” i oczywiście od razu musiałam to odpalić, bo lubię wszystko co gigantyczne, czy to roboty, czy to Godzille. Rzecz oczywista, filmy tego typu zwyczajowo opierają się na efektach specjalnych, zawsze zatem cieszy, kiedy to widz otrzymuje jednak ciut więcej niż oczekiwał. W tym przypadku, zupełnie niespodziewanie, twórcy „Godzilli II” okazali się posiadać zdolności profetyczne. Uderzyło mnie to do tego stopnia, że cała fabuła stała się drugorzędna. „Godzilla II” bowiem, w istocie swej, pośrednio, jest filmem o COVID 19.
„Godzilla II” to film z 2019 r. więc jego autorzy absolutnie nie mogli wiedzieć, że w 2020 r. matka natura ześlę nam pandemię COVID 19. Jednak nie trzeba być bardzo zorientowanym w kwestiach stanu naszej planety, żeby nie zauważyć, że nie jest on najlepszy. Pomijając kwestię ocieplenia klimatu i niekończące się dyskusje o tym, czy mamy do czynienia z wpływem człowieka czy nie, trudno zaprzeczyć, że stan planety jest opłakany. Mamy globalny kryzys śmieciowy, który w Polsce akurat przybiera formę spektaklu w wielu odsłonach pt. „pożar nielegalnego wysypiska śmieci”. Regularnie widujemy obrazki jak to zamiast rzeki płynie chemiczny ściek zapełniony plastikowymi odpadami. Zwierzęta wymierają w zastraszającym tempie. Duże aglomeracje cierpią od zanieczyszczenie powietrza uniemożliwiającego normalne oddychanie. Na choroby płuc inspirowane smogiem umiera tysiące ludzi. Zamieniamy matkę naturę w jeden wielki śmietnik. Nie jest zatem trudno wysnuć tezę, że zatruta planeta w końcu zacznie się przed nami bronić. Taka właśnie jest główna idea „Godzilli II” – potwory pojawiają się po to, by zredukować ludzką populację, która wprost zostaje nazwana chorobą. Ziemia po prostu generuje odpowiedź na atak, którego codziennie doznaje ze strony dominującego gatunku ludzkiego. I budzą się bestie. O panu Malthusie i jego teorii z XIX w., o tym, że planeta ma system regulacji populacji – jest to wojna lub choroba, już tutaj pisałam. Żadne wielkie, apokaliptyczne bestie nie wychodzą na nas z podziemi, dziesiątkuje nas zaraza – malutkie, niewidzialne wirusy.
Bill Gates, który przewidywał taki scenariusz, opierając się na badaniach, został okrzyknięty pierwszym spiskowcem. Tymczasem nauka obserwuje, że im bardziej wchodzimy na tereny zamieszkane przez dzikie zwierzęta, tym bardziej prawdopodobne jest przeniesienie chorób od zwierząt dzikich, na zwierzęta hodowlane, a z nich na ludzi. W Chinach panowała moda na smakowanie przysmaków z dzikich zwierzaków. I od tego wszystko się zaczęło. Nasza ekspansja ma swoją cenę. Ta cena okazała się być wysoka. Jak u Wellsa w „Wojnie światów” – wysoko rozwiniętych technicznie kosmitów wykończyła zwykła pleśń – możliwe, że i my walczymy teraz o przetrwanie, rzucając wszystkie siły, by wygrać z bronią biologiczną planety o nazwie koronawirus SARS – COV2. Jest już szczepionka, ale nie jest wykluczone, że to jedynie bitwa i czeka nas wyścig zbrojeń. A przecież nie chcemy się cofać z naszej ścieżki nieograniczonego rozwoju. Znaleźliśmy się w sytuacji jak wyjętej z greckiej tragedii, w którym to konflikt wewnętrzny nie daje się rozwiązać. Jeżeli przestaniemy konsumować tak dużo jak do tej pory, padnie nam PKB, gospodarka, cała nasza wygodna rzeczywistość załamie się jak domek z kart. Jeżeli będziemy nadal konsumować w sposób nieograniczony i kontynuować nasz marsz ekspansji, natkniemy się na sytuacje takie, z jakimi mierzymy się obecnie.
Miejmy nadzieję, że coś wymyślimy żeby się z tego dramatycznego stanu wykaraskać. Mimo wad naszego gatunku, jedną z jego zalet jest kreatywność. Dają nadzieje takie projekty jak biodegradowalne opakowania, czyszczenie oceanów, paliwo wodorowe. Może jednak warto potraktować COVID jako ostrzeżenie, i zacząć brać poważnie hasło: zrównoważony rozwój. Naprawdę nie wiadomo jakie potwory matka natura trzyma jeszcze w zanadrzu.
Co do filmu – to jakieś 6 na 10.