Recenzje

Realizm serialu „Wikingowie”

Piąty sezon „Wikingów” potwierdza, że twórcy nadal trzymają wysoki poziom i mam nadzieję, że w przypadku sezony szóstego będzie podobnie. W moim odczuciu jest to serial, który należy do wąskiego grona produkcji wszechczasów. Możliwe, że na tę ocenę ma wpływ osobiste zainteresowanie Skandynawią tamtych czasów, ale nie tylko. Największym walorem „Wikingów” jest realizm i wiarygodność, którą twórcy osiągają na wielu płaszczyznach. I to mnie przekonuje.

Warstwa historyczna

Pierwszą z tych płaszczyzn jest warstwa historyczna filmu. Twórcy serialu korzystali chyba ze wszystkich dostępnych źródeł dotyczących życia w epoce wikińskiej. Może dlatego, że serial zamówiony był przez kanał „History”, jest znakomicie udokumentowany. Obyczajowość, stroje, przedmioty użytku domowego, system społeczny i religijny – cały świat Wikingów oddany został w najdrobniejszych szczegółach. Znając historię tej epoki ma się wrażenie jakby całe plemię zostało powołane do życia, jakby wskrzeszone z zaświatów. To jest powód, dla którego oglądając „Wikingów” mam wrażenie jakbym była świadkiem życia tej społeczności, a nie gry aktorów, którzy odtwarzają zadany scenariusz. To sprawia, że widz bardziej niż zwykle oddaje się fascynacji i wtapia w świat „Wikingów”.

Dodatkowo, odnoszę wrażenie, że twórcy dobrze się bawią przywołując źródłowe konteksty. Na przykład król Nortumbrii czyta list od Alkuina, ważnej postaci na dworze Karola Wielkiego, zawierający informacje o ataku na klasztor Lindisfarne w 793 r. W istocie wiele informacji na temat pierwszego najazdu Wikingów na wybrzeża dzisiejszej Wielkiej Brytanii uzyskaliśmy na podstawie tego dokumentu. Dzięki takim zabiegom możemy mieć pewność, że autorzy serialu wiedzą co czynią, dlatego otrzymamy produkt wysokiej jakości. Wszystko co widzimy ma swoją podstawę w źródłach dotyczących tamtych czasów: dokumentach, kronikach, zabytkach kultury materialnej. To sprawia, że przedstawiona kultura Wikingów jest żywa i wiarygodna.

Powyższe nie ogranicza się jedynie do odtworzenia faktów historycznych, czy też strony materialnej codziennego życia Wikingów. Dotyczy to także mentalności społeczności normańskich. Ibn Rustah, historyk arabski z X w. pisał o stylu życia Normanów:

Kiedy urodzi się syn, jego ojciec podchodzi do niego z mieczem w dłoni, który rzuca na ziemię. „Nie zostawię ci żadnego mienia”, mówi. „Twoje będzie tylko to, co zdobędziesz za pomocą tej oto broni”. 

Wikingowie byli niezależnymi, dumnymi zdobywcami. Wyznawali zasadę – skoro masz ręce i miecz, to masz sobie radzić, bo nikt tego za ciebie nie zrobi. Warunki geograficzne i wymagające środowisko tworzyły ludzi, którzy nie mogli sobie pozwolić na słabość. Relacje dotyczące ich wypraw łupieskich świadczyły o bezwzględności najeźdźców i wyjątkowej nawet jak na tamte czasy brutalności. W wielu z nich jednak, brzmi też podziw. Wikingowie wydawali się nie do zatrzymania. Biorąc pod uwagę zakres kolonizacji, która stała się ich udziałem w czasach średniowiecza trudno się dziwić tej opinii.

W serialu relacja z ataku Wikingów zawiera stwierdzenie, że walczą tak jakby nie bali się śmierci. Śmierć była w integralną częścią życia Normanów. Można powiedzieć, że zawsze stała obok. Wiele obrzędów, szczególnie religijnych zawierało w sobie śmierć. Jeden z epizodów „Wikingów” odtwarza cały obrzęd związany z pochówkiem jarla, w tym poświęcenie niewolnicy, w sposób znany nam ze źródeł historycznych. Większość podwójnych pochówków z epoki wikińskiej, w których widać różnicę statusu między pochowanymi, uznaje się za groby pana/pani i niewolnicy/niewolnika. Istnieją też archeologiczne dowody na składanie ofiar z ludzi, w tym wielkie obrzędy religijne, podczas których składano w ofierze 99 ludzi oraz tyle samo koni, psów, kogutów. Wikingowie byli fatalistami wierzącymi, że los ludzki jest już z góry przesądzony przez bogów. Z drugiej jednak strony wierzyli, że można bogów przebłagać na przykład ofiarami. Bogowie byli obecni w codzienności wikingów, dlatego też szamani, którzy mieli z nimi kontakt, darzeni byli wielkim szacunkiem. Postaci szamana nie mogło zabraknąć również w serialu, który mówi o ich życiu. Bogowie nie trwali w milczeniu. Uczta u boku bogów w Walhali po śmierci wojownika nie była obietnicą lecz rzeczywistością.

Konstrukcja postaci

Kolejną z płaszczyzn, obok historycznej, na której ujawnia się realizm serialu jest konstrukcja postaci, tworzących społeczność wikingów. Nie ma tutaj czarni i bieli lecz wszystkie odcienie szarości. W życiu także nie spotykamy ludzi całkowicie dobrych i złych. Każdy z bohaterów „Wikingów” jest ukazany jako złożona, wielowymiarowa jednostka. Ragnar Lothbrok – w rzeczywistości postać pół – legendarna, pół – historyczna jest wielkim wojownikiem, śmiałym i charyzmatycznym przywódcą, ale nie jest pozbawiony słabości. Dotyczy to także Flokiego, Rollo, Legerthy, król Ekbertha czy Sigmy. Możemy obserwować całą gamę niuansów i odcieni, zależnych też od uwarunkowań związanych z relacjami, w których ci ludzie pozostają, które także ich kształtują. Dlatego właśnie mam wrażenie jakbym oglądała życie, a nie aktorską grę. Pytanie, które sobie zadaję to – czy producentom udało się znaleźć tak dobrych, świetnie dopasowanych do ról aktorów, czy aktorzy dostali tak duże możliwości ze względu na konstrukcję postaci w scenariuszu. Zapewne oba te czynniki mają znaczenie. Tutaj właściwie nie ma słabych ról. W wysokobudżetowych blockbusterach zdarzają się gorzej zagrane, istotne role drugoplanowe niż w „Wikingach” najmniejszy nawet epizod. Zdarza mi się używać określenia; „szekspirowska scena” kiedy głębia i złożoność podejmowanych kwestii przypomina te z dramatów Szekspira. Trudno mu dorównać jeżeli chodzi o przenikliwość z jaką widział uwarunkowania ludzkiej komedii. Wiele scen w „Wikingach” ma właśnie szekspirowski wymiar: modlitwa króla Ecberta który samotnie w kaplicy wyznaje świadomość swoich grzechów; scena ogłoszenia Kwenthrith i jej brata królami Mercji; pogrzeb Ragnara w paryskiej katedrze; król Horik w wielkiej sal w Kattegatt podczas konfrontacji z Ragnarem. W tym serialu właściwie nie ma słabych scen, a wiele z nich ma właśnie ten ton, o którym mówię. Znakomicie się to ogląda. Jak dobrej klasy przedstawienie teatralne, którego walorem jest kontakt aktor – publiczność.

Klimat

Płaszczyzna trzecia – klimat. Najtrudniejsza do uchwycenia cecha. Czasami jest tak, że film jest świetnie złożony, dobrze zagrany, rzetelnie wykonany i ogólnie wszystko jest na dobrym poziomie, ale czegoś mu brakuje. Nie przekonuje widza do siebie, nie porywa, po prostu brak mu życia. Trudno też określić od czego zależy to czy dany utwór ma klimat czy nie. Może tworzy się na podstawie różnych elementów takich jak muzyka, zdjęcia, gra aktorska i jest ich wypadkową. Może to oddzielna kategoria, która powinna być celowo tworzona? Pewne jest, że albo jest albo go nie ma. Jeżeli chodzi o „Wikingów” to zdecydowanie jest. Tworzy go już pierwszy dźwięk czołówki, fala która obmywa kadr, pochmurne niebo. Kiedy czytając o średniowiecznej Skandynawii wyobrażałam sobie atmosferę podczas ich świąt i uczt, wyglądało to właśnie tak jak sceny w „Wikingach”. Podobnie jest w przypadku atmosfery opowieści o Odynie, Thorze czy Ragnarok. Świata nie opisuje się jedynie słowem i obrazem – te są puste jeżeli nie ma w nich uczuć i emocji. Najlepsze są te pieśni, w których one brzmią, właśnie te stają się nam bliskie. Można powiedzieć, że „Wikingowie” są taką pieśnią. W końcu, niezależnie od tego w jakich czasach powstają i jakich krain dotyczą, są to zawsze pieśni o nas samych.