„Bajki robotów” i „Cyberiadę” przeczytałam właściwie zanim nauczyłam się czytać. Starszy brat uważał, że są to najlepsze bajki, jakie można czytać czteroletniemu dziecku. Nie rozdzielam tych dwóch książek ponieważ od zawsze funkcjonują one w moim umyśle jako jedna. W domu było wydanie jednotomowe tych dwóch pozycji. Gruba, ciężka książka w twardych okładkach. Wspaniale ilustrowana. Bardzo często oglądałam obrazki z tej książki. Do dziś uważam, że ilustracje Daniela Mroza są majstersztykiem i nie sądzę, że ktokolwiek mógłby oddać lepiej ducha Cyberiady. Rysunki można oglądać zupełnie niezależnie od czytania książki, są naprawdę świetne. Poniżej niewielka próbka (kliknij aby powiększyć obrazek).
Często, kiedy wspominam Lema, spotykam się z reakcją typu skrzywienie buzi: „Eeee Lem, nie mogłam/nie mogłem przez to przebrnąć”. Wydaje mi się, że genezą tego podejścia do twórczości Lema jest szkolna lektura obowiązkowa, mianowicie „Opowieści o pilocie Pirxie”. Oczywiście nie dokonałam badań na reprezentatywnej grupie osobników, ale sądzę jednak, że ta teza ma pewne uzasadnienie, przynajmniej dla mojego pokolenia. Sama pamiętam jak cala klasa w podstawówce czułą się skatowana koniecznością czytania tej książki. Sama również jej nie przeczytałam – też nie byłam w stanie przez to przebrnąć, a byłam już przecież wtedy wielbicielem Lema. „Opowieści o pilocie Pirxie” to najnudniejsza książka Lema jaką czytałam, w dodatku napisana bardzo skomplikowanym, technicznym językiem. Nie wiem komu przyszło do głowy, żeby właśnie na podstawie tej pozycji zaznajamiać dzieci z Lemem, ale nie był to raczej pomysł trafiony.
Nie powiem, że „Bajki robotów” i „Cyberiada” to lektura łatwa, lekka i przyjemna. Czytanie tych książek wymaga niejakiego wysiłku, związanego po prostu z koniecznością nadążenia za wyobraźnią autora. Obie książki charakteryzuje bardzo inteligentna, narracja, skrzące się poczuciem humoru dialogi i świetna, niezwykle pomysłowa fabuła. Bohaterami obu cyklów są dwaj konstruktorzy – Trurl i Klapaucjusz, znani w całej galaktyce ze swych talentów. Obie pozycje zawierają opowiadania lub jak to ujmuje autor, bajki lub historie wypraw tych dwóch barwnych postaci. Akcja dzieje się, jak można się domyślać, w bardzo dalekiej przyszłości, w której ewolucja (chyba tak można to określić – ewolucja) doprowadziła do społeczeństw robotów. Lem opowiada historię przejścia od ludzi (jak ich nazywa bladawców) do robotów w taki sposób:
Ta rasa Galaktyki (bladawce) zrodziła się w sposób tyleż tajemny, co wszeteczny, a to kiedy doszło do ogólnego nadpsucia ciał niebieskich; powstały w nich wówczas opary i odwary mokro-ziemne i z nich ulągł się ród bladawców, ale nie od razu. Najpierw byli pleśnieniem i pełzaniem, potem przelali się z oceanu na ląd, żyjąc z wzajemnego się pożerania; a im więcej się pożerali, tym ich więcej było, nareszcie wyprostowali się, pozawieszawszy lepką treść swą na wapiennych rusztowaniach, i pobudowali maszyny.
Roboty są zatem następnym etapem rozwoju. O dwóch prześwietnych robotach traktują rzeczone książki Stanisława Lema. Dodatkowo język stylizowany jest na niby – średniowieczną narrację, co daje efekt przezabawnego zderzenia nowoczesnej technologii, która pozwala na np. gaszenie i zapalanie gwiazd oraz opowieści w stylu quasi – Villona, z całą oprawą typu królowie, ochmistrzowie, dwory i orszaki w statkach kosmicznych. Jednocześnie opowiadania o Trurlu i Klapaucjuszu są okazją do poruszenia tematów poważniejszych, szczególnie kwestii szczęścia społeczeństw (tutaj najlepsza jest moja ulubiona „Altruizyna, czyli opowieść prawdziwa o tym, jak pustelnik Dobrycy kosmos uszczęśliwić zapragnął i co z tego wynikło”, chociaż równie dobre jest też „Kobyszczę” ), kwestii znaczenia informacji („Wyprawa szósta, czyli jak Trurl i Klapaucjusz demona drugiego rodzaju stworzyli, aby zabójcę Gębona pokonać”), biurokracji (jedno z moich ulubionych opowiadań – „Wyprawa piąta A czyli konsultacja Trurla”), potędze głupoty („Maszyna Trurla”), czy potędze zakochania („Wyprawa czwarta, czyli o tym jak Trurl kobietron zastosował, królewicza Pantarktyka od mąk miłosnych chcąc zbawić, i jak potem do użycia dzieciomiotu przyszło”) i wiele innych.
Dzięki poznaniu w dzieciństwie „Bajek robotów” i „Cyberiady” mogłam odkryć stosunkowo wcześnie, cały świat science fiction, który uważam za jedno z najpotężniejszych królestw ludzkiej wyobraźni. Gdyby nie Lem nie byłoby w moim życiu książek Dana Simmonsa, Philipa K. Dicka, Isaaka Asimowa, Franka Herberta i wielu innych. Nie byłoby też samego Stanisława Lema, do którego często wracam, szczególnie do „Solaris” i „Edenu”, które również uważam za bardzo ważne powieści. „Bajki robotów” i „Cyberiada” to świetna rozrywka, przezabawna i błyskotliwie napisana literatura, ale też zawierająca istotne obserwacje społeczne, ciekawe wnioski i wartości, nad którymi warto się pochylić. Teraz, kiedy czytam te książki, często uśmiecham się do spostrzeżeń w nich zawartych – z „Maszyny Trurla”:
Jest to, o ile się orientuję, a jestem, jak wiesz, znakomitym specjalistą, jest to najgłupsza maszyna rozumna na całym świecie, a to już nie byle co! Zbudować ją umyślnie, nie byłoby łatwe, wprost przeciwnie, sądzę, że to by się nikomu nie udało. Nie tylko głupia jest bowiem, ale i uparta jak kloc, czyli ma charakter, zresztą właściwy idiotom, bo oni zwykle są szalenie uparci.
Cieszę się, że miałam do czynienia jako dziecko, z takimi lekturami. Naprawdę warto czytać Stanisława Lema.