Przybyłam, zobaczyłam, wyszłam rozczarowana. Możliwe, że poniedziałek nie jest dobrym dniem na oglądanie takich filmów, możliwe że wpadłam w pułapkę zbyt wygórowanych oczekiwań, możliwe, że Tom Hardy nie jest w moim typie i tak dalej. Najbardziej jednak prawdopodobnym powodem jest to, że w przypadku tego filmu nie da się uniknąć porównań do wcześniejszej serii Mad Max z Melem Gibsonem w roli tytułowej. Niestety porównanie nie wychodzi Fury Road na zdrowie. I to nie tak, że jest źle. Wszystko jest właściwie w porządku, tylko że czegoś brakuje. Brakuje tego, co nazywamy klimatem czy inaczej brakuje duszy. Ten film to bardzo sprawnie zrobiony spektakl, świetny jak dobrze wykonana maszyna. Jednak Mad Max stał się czymś co nazywamy dziełem kultowym nie dlatego, że był sprawną maszyną. Na razie skończę te zestawiania, bo zamierzam popełnić oddzielny tekst na ten temat. Poza tym Mad Max: Fury Road ma też niewątpliwe zalety. Po pierwsze:
Ten film trzeba zobaczyć w kinie
Przede wszystkim dlatego, że stanowi kontynuację i próbę zmierzenia się z legendą pop kultury i warto zobaczyć na własne oczy jak to wyszło, nie z drugiej, trzeciej ręki licznych recenzentów, tylko swoimi oczami, żeby mieć sobie właściwy ogląd tego wydarzenia kulturowego. Po drugie jest to film zdecydowanie kinowy i na tzw. małym ekranie nie będzie wyglądał już tak dobrze. Obraz jest jednym z dwóch, moim zdaniem, najmocniejszych elementów tego filmu.
Strona wizualna
Jak można się spodziewać strona wizualna jest niezwykle widowiskowa. Całość przypomina mi bardzo długi, cholernie dobrze zrobiony teledysk (co też może być widziane jako wada tego filmu). Ta konwencja wymaga jednak od widza hipnotycznego wręcz przyssania do obrazu. Trzeba pozwolić, by film nas pochłonął, zabrał jak pustynna burza, która w pewnym momencie pojawia się na ekranie. Szczęśliwie, jest to stosunkowo łatwe, bo pościgi tak mają, że wciągają. Ten film to jeden wielki pościg więc…
Ponadto, jeżeli chodzi o obraz bardzo podobały mi się niektóre ujęcia, które ocierały się o kategorię surrealizmu w sztuce, szczególnie sceny nocne na grzęzawisku. Naprawdę piękne.
Dodatkowo – nie wiem, czy tylko ja to widzę, ale wydaje mi się, że estetyka filmu jest inspirowana pracami Rodney’a Matthews’a (poniżej moja ulubiona ilustracja tego autora), znanego ilustratora SF.
Szczególnie postacie grające na instrumentach bardzo przypominają mi grafiki Matthews’a o podobnej tematyce. Zresztą muzyka jest drugim z najlepszych elementów tego filmu. Są momenty kiedy jej obecność jest wręcz doskonale dopasowana. Jednak dla mnie prawdziwym bohaterem tego filmu jest:
Pustynia
To czysto osobiste wyznanie. Mam jakieś zboczenie w temacie pustyni. Pustynia pociąga mnie i fascynuje. Mad Max: Fury road dał mi możliwość podziwiania jej zmieniającej się twarzy w wielu odsłonach. Za to mogę twórcom szczerze podziękować. Gigantyczna burza piaskowa w 3d, kaniony, suche pustkowia, płaska przestrzeń pustyni solnej, to przepiękne obrazy, do których będę wracać. Pustynia sprzyja fatamorganom i objawieniom wiec przejdę do kwestii, która najbardziej fabularnie zaciekawiła mnie w Mad Maxie, a jest to:
Kwestia religii
Ale to już było, niestety, można powiedzieć. Przywództwo o charakterze z religijnym, które widzimy w społeczności w kanionie, z którego zaczyna się nasza podróż na drodze gniewu, jako żywo przypomina mi ten sam motyw z Wodnego świata z Kevinem Costnerem. Nawet ujęcia są podobne. Interesujące, że wizje post-apokaliptyczne tak często zawierają wątek tego rodzaju. Uporczywie pokazują, że religia jest narzędziem władzy, które trzyma masy w ryzach. Szczęśliwie w Mad Max dostajemy coś więcej, czyli postać Nux’a, dzięki której możemy obserwować psychologiczny wymiar oddziaływania religijnego na jednostkę. Nux to według mnie najciekawszy wątek filmu, ale też najbardziej złożona postać. Nie Max czy piękna i groźna Furiosa (Charlize Therone wygląda tak dobrze w krótkich włosach, że nie sposób oderwać oczu, Alleluja!), lecz właśnie Nux. Może dlatego, że postać ewoluuje w przeciwieństwie do ukształtowanych już głównych bohaterów, a może dlatego, że jest naprawdę bardzo dobrze zagrana i daje nam możliwość zobaczenia, że na tej pustyni tak naprawdę wszyscy są zniewoleni i szukają odkupienia. Tyle, że odkupienie bywa przez różnych ludzi inaczej definiowane. Nux jest zarażony ideą życia wiecznego i raju wojowników w obiecanej Walhalli. Film, można rzec, bardzo na czasie, biorąc pod uwagę pochód radykalnego islamu. Spójrz na Nuxa, to ci da wgląd w umysły tych ludzi, którzy wysadzają się w powietrze w imię Allaha. Zbawienie ekspresowe, bum i gotowe. Taka Furiosa czy Max muszą się jednak trochę bardziej postarać. Jak mówił niejaki Dom Cobb w „Incepcji” (która jakoś samoczynnie się pojawia, bo Tom Hardy) – wszyscy szukamy zbawienia. Okazuje się, że szukamy go także na drodze gniewu.